Tej wiosny miałam szczęście gościć u Wujka z bajecznym ogrodem, który zgodził mi się udostępnić do celów artystycznych. Był to mój pierwszy plener malarski ze sztalugą i większym formatem. Malowanie w tym wspaniałym miejscu było niezwykłym doświadczeniem, wręcz formą medytacji. Towarzyszył mi jedynie szum drzew i śpiew ptaków, a momentami ciekawska wiewiórka zaglądała mi przez ramię, czujnie kontrolując postępy.
Zawsze ciągnęło mnie do motywów botanicznych, dlatego malowanie z widzenia w naturze sprawiało mi ogromną przyjemność. W ramach pewnego wyzwania nie zabrałam ze sobą zielonej farby, więc wszystkie odcienie chlorofilu musiałam uzyskać z barw podstawowych, ćwicząc się przy okazji w mieszaniu kolorów. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że do dziś nie posiadam w swojej kolekcji żadnej tubki akrylowej zieleni, tak bardzo przyzwyczaiłam się do samodzielnego mieszania niektórych odcieni.
Cały ogród był przepiękny, jednak moją szczególną uwagę zwrócił kadr z białym rododendronem, aniołkiem, ozdobnym krzesłem i niesamowitymi tulipanami. Nie wzięłam jednak poprawki na fakt, że malowanie zajmuje czas, a słońce nieustannie zmienia swoją pozycję na niebie, zmieniając jednocześnie oświetlenie wybranego miejsca. Była to cenna lekcja na przyszłość, a ostateczne poprawki w uchwyceniu świateł i cieni naniosłam na podstawie zdjęcia.